poniedziałek, 28 listopada 2016

Ulubione produkty jesieni!




Hej:)

Dzis przychodzę do Was z moimi ulubionymi produktami minionych miesięcy.

Zacznijmy od pielęgnacji. Jestem posiadaczka skóry tłustej jednak nie należy ona do problematycznej. Jedyne nad czym muszę zahamować to nadmierne wydzielanie się sebum tak aby mój makijaż dzienny prezentował się estetycznie bez zbędnego świecenia.  Tu z pomocą przyszedł biotherm PureFect Skin Hydrating Gel. Jest to nawilżający żel do twarzy przeznaczony do cer mieszanych i tłustych z tendencją do przetłuszczania się. Żel ten jest o tyle wyjątkowy że łączy nawilżenie cery z ograniczeniem wydzielania się sebum. Jest to zdecydowanie moje odkrycie ostatnich miesięcy! Buteleczka z pompką zawiera 50 ml produktu który jest bardzo bardzo wydajny. Wydaje mi się że nie tylko cery mieszane będą zadowolone z działania żelu- moim zdaniem sprawdzi się przy większości osób posiadających problem z przetłuszczaniem się. Dostaniecie go w sephora:).



Skoro jesteśmy przy marce biotherm nie mogę nie wspomnieć o maseczce Skin Best Wonder Mud.
Często śmiejemy się z siostrą że jest to idealna maska "przed imprezą". Coś w tym jest- cera po niej jest idealnie gładka, rozświetlona, świeża jak po żadnej innej! Dzięki zawartej w jej składzie glince marokańskiej oraz ekstraktu z alg pozbywamy się zanieczyszczeń, odblokowujemy pory oraz wydobywamy promienność cery. Dla mnie ideał. Jest to jedna z tych masek po której rezultaty widzimy natychmiastowo. Niestety maska do najtańszych nie należy, ale jest bardzo wydajna. Polecam przejść się do sephory i poprosić o próbkę podejrzewam że zakochacie się tak samo jak ja:).







Do pokazania mam wam jeszcze jedną maskę- glamglow powermud dualcleanse treatment. Produkt ten udało mi się kupić podczas letnich wyprzedaży za 139 zł co z pewnością jest dużo korzystniejszą ceną od regularnej 229zł... Mimio wszystko muszę stwierdzić że jest to jedna z lepszych maseczek oczyszczających jaką kiedykolwiek miałam. Nie jest ani zbyt mocna ( nie powoduje przesuszeń ) ani zbyt lekka. W skrócie: rewelacyjnie oczyszcza cerę, bardzo szybko zastyga, delikatnie ściąga buzię jednak osobiście mi to nie przeszkadza. Jeżeli chodzi o zapach- jest on dosyć specyficzny, podejrzewam że będzie miał tyle samo zwolenników co przeciwników, ja jednak do tego typu kwestii podchodzę neutralnie. Podczas nałożenia maski możemy odczuwać ściągnięcie o czym wspominałam wcześniej jednak kiedy zmywamy twarz uwalniają się olejki które dają uczucie komfortu oraz pozbycia się mocno napiętej cery. Twarz staje się gładka, perfekcyjnie oczyszczona. Polecam ją raczej osobą z cerą mieszaną i tłustą. Podejrzewam iż w przypadku cer przesuszonych jej działanie może być zbyt silne.





Erborian Facial Scrub- peeling idealny. Nie sądziłam że kiedykolwiek można być tak zadowolonym z działania peelingu. Zazwyczaj używałam pierwszego lepszego do oczyszczenia cery jednak kiedy w moje ręce wpadł erborian zmieniłam kompletnie podejście do peelingów. Czym różni się od zwykłych peelingów i dlaczego aż tak się nim zachwycam?. Już tłumacze: jest to o tyle wyjątkowy produkt iż oczyszcza cerę nie powodując charakterystycznych zaczerwienień oraz podrażnień przy czym perfekcyjnie usuwa martwy naskórek. W swoim składzie zawiera oczyszczające mini gąbki które uwalniają się pod wpływem wody. Właśnie dzięki nim robienie peelingu jest bardzo komfortowe bez uczucia mocnego tarcia jakie ma miejsce przy zwyczajnych peelingach.
Uważam że szczególną uwagę powinny zwrócić na niego osoby z cerą wrażliwą ponieważ jest delikatny ale skuteczny w swoim działaniu. Nie powoduje podrażnień idealnie pozbywając się martwego naskórka. Znajdziecie go w sephora.



Matujący tonik nivea. Według producenta ma być to produkt dokładnie oczyszczający cerę bez jej wysuszania, powinien również wpływać na zwiększenie matu cery w ciągu dnia oraz zapewnić jej świeży wygląd. Do wszystkiego się zgodzę z wyjątkiem zapewnienia matu. Moim zdaniem on kompletnie nie matuje jednak osobiście nie wpływa to na moją ocenę. Tonik ma świetne wygodne opakowanie, nie posiada odrzucającego alkoholowego zapachu, w swoim działaniu nie jest ani zbyt mocny ani również za słaby, bardzo przyjemnie odświeża skórę oraz przygotowuje ją do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych. Do tego jest dostępny praktycznie wszędzie i kosztuje przyzwoite pieniądze:).



Tyle jeśli chodzi o pielęgnacje, przejdźmy teraz do makijażu.

Baza becca ever matte poreless priming perfector.
Wytestowanych baz matujących mam już za sobą całą długą listę. Kiedy zależy mi na tym aby mój makijaż był jak najdłużej trwały sięgam po moje odkrycie wśród baz- becca. Muszę przyznać że jest to jedna z nielicznych baz skierowanych w kierunku osób z przetłuszczającą się cerą która rzeczywiście spełnia swoje zadanie. Po najgorszej bazie na świecie jaką jest matująca baza z inglota praca z becca to sama przyjemność. W przypadku tak silnych baz należy nauczyć się z nimi odpowiednio pracować. Nie jest to tak proste jak przy słynnej bazie z benefitu czy smashboxa. Bazę z becca porównałabym do matującej bazy z make up for ever, którą nawiasem mówiąc bardzo lubię jednak mam wrażenie że becca jest odrobinę silniejsza. Nałożony na nią podkład należy wklepać w przeciwnym razie efekt smug może zrobić się bardzo szybko. Niewątpliwie bardzo szybko zastyga, a buzia po niej jest dosłownie nienaturalnie matowa, efekt ten jednak znika po pewnym czasie łącząc się z podkładem. Jedyne z czym niestety chyba już żadna baza w moim przypadku sobie nie poradzi to ekstremalnie przetłuszczający się nos:), ale efekt matowej skóry utrzymuje się nawet do 6 godzin co jak dla mnie jest długim czasem (po tym czasie mogę użyć do poprawek pudru matującego).
 W połączeniu z żelem z biotherm stanowią idealny "podkład" zabezpieczający przed wydzielaniem się sebum. Oczywiście używam jej okazjonalnie ponieważ uważam że dla żadnej cery katowanie tak silna bazą codziennie nie jest odpowiednie:). Niestety dostępna jest tylko online, swoja kupiłam na hauseofbeauty.pl.




Przejdźmy do bronzerów, mam Wam do pokazania dwa produkty z którymi bardzo się polubiłam.. Pierwszym produktem jest ogromny bronzer marc jacobs o!mega bronze w odcieniu 102 tantric. Opakowanie zawiera aż 25g produktu. Całość zapakowana jest w piękna czarną puderniczkę z dużym lusterkiem (na której odciskają się wszystkie palce :D). Jednak sam bronzer jest świetny, idealnie zmielony, bardzo dobrze napigmentowany, utrzymuje się dosłownie cały dzień, pięknie się rozciera i wtapia w twarz. Jest to zdecydowanie produkt o cieplejszej tonacji. Drugim bronzerem jest przepiękne serduszko z too faced w odcieniu sweet tea. Podzielony na dwa kolory- jeden bardziej rozświetlający- jasny drugi natomiast mniej, ale ciemniejszy. Ja mieszam oba odcienie ze sobą które tworzą przepiękny rozświetlony efekt. Przeważnie używałam go w taki sposób iż nakładałam bronzer z marca jacobsa a tuż nad nim (wchodząc nawet w obszar w którym nakładam róż) lądowało serduszko z too faced. Przepięknie ożywia cerę natomiast nie powoduje chamskiego błysku którego przy cerze tłustej wole unikać.




Zostając jeszcze przez chwile w temacie bronzerów chwile chcę poświęcić trochę nietypowemu produktowi. Benefit dew the hoola- bronzer w płynie. Bronzer zamknięty w opakowaniu z pompką o pojemności 30ml. Jest do ewidentnie gadżet kosmetyczny i uważam że nie należy on do produktów które "musisz mieć" jednak jest to powiedzmy takie moje urozmaicenie makijażu:). Bronzer się świetnie rozciera i zastyga stając się bardzo trwałym. Jeśli chodzi o to w jaki sposób go aplikuje to nakładam go bezpośrednio na podkład, następnie całość pudruje i wykonuje resztę makijażu. Na pierwszy rzut oka jego odcień jest bardzo ciepły jednak w momencie jego zastygania zdecydowanie ciemnieje i staje się neutralny. Nie ma na pewno nic wspólnego z chłodniejszym odcieniem prasowanej hooli.





Będąc przy temacie makijażu twarzy niewątpliwie odnalazłam najpiękniejszy rozświetlacz na świecie Becca shimmering Skin Perfector Pressed w odcieniu opal. Przez długi czas moim numerem jeden zdecydowanie był rozwietlacz z maca w odcieniu soft&gentle, mimo tego że w dalszym ciągu uważam że jest rewelacyjny becca wyszła na przód. Jest to najlepiej zmielony rozświetlacz jaki kiedykolwiek miałam, tworzy idealna tafle już przy pierwszym pociągnięciu. Kolor jest dość ciężki do opisania zdecydowanie najbliżej mu do szampańskiego odcienia jednak zawiera również bardzo delikatną złotą poświatę. Nie ma tu mowy o żadnym nawet najmniejszym brokacie. Cudo!. Na zdjęciu zrobiłam Wam zbliżenie na oba produkty dla porównania. Niestety ponownie jak w przypadku bazy z Becca znaleźć możemy je tylko na wybranych stronach internetowych.






Ostatnie produkty do twarzy to róże. Od prawie 1,5 roku w dalszym ciągu uważam że najpiękniejszy róż jaki tylko istnieje to mac w odcieniu gentle. Pasuje dosłownie do każdego makijażu, ożywia cerę i tworzy przepiękny efekt jednak chciałam na chwilę od niego odpocząć no bo ile można:) Pierwszy róż (score)to piękny brzoskwiniowy kolor z delikatnymi złotymi drobinkami. I choć nie jestem fanką drobinek ani w bronzerach ani już tym bardziej w różach tak w tym absolutnie mi nie przeszkadzają. Co prawda nie jest to wielki złoty brokat który widać z daleka ale delikatne drobinki które idealnie współgrają z tonacją różu. Następnym w kolejności był róż również z tej samej serii jednak tym razem w bardzo mocnym intensywnym kolorze. Quickie bo tak sie dokładnie nazywa to bardzo ciekawy matowy odcień mocnego różu. Jest dobrze napigmentowany dlatego należy nakładać go "lekką ręką" w przeciwnym razie efekt świnki piggy uzyskamy w bardzo szybki sposób:). Opakowanie bardzo solidne, jedyne co mi się w nich nie podoba to to że kiedy leżą obok siebie w żaden sposób się nie odróżniają problem ten dotyczy również wszystkich paletek sleek. Tak czy tak oba róże są bardzo trwałe i godne polecenia:).




I to wszystko na dziś:)
Buziaki,
Paloma



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz